Z zainteresowaniem śledziłam dyskusję
na temat darmowego podręcznika, który lansuje rząd. Zaznaczam, że
jestem zwolenniczką darmowych podręczników, lecz zupełnie nie
rozumiem procedury jaką przyjęto do realizacji projektu i kosztów
jakie ta procedura ma podobno wygenerować.
Nie o tym jednak chcę pisać. Po
pojawieniu się pierwszej części podręcznika pojawiło się
mnóstwo krytycznych uwag. Mnie najbardziej rozbawiła uwaga, że w
książce za dużo treści związanych z miastem. 60 procent dzieci
mieszka na wsi i ma podobno z powodu podręcznika nabawić się
kompleksów...
Cóż, może powinno się zakazać
emitować filmów, których akcja dzieje się w kosmosie, bo 100
procent dzieci mieszka na ziemi i może przez to mieć poczucie
niższości?
Podręcznik to książka dla dzieci i
tworząc ją trzeba sobie odpowiedzieć na pytanie, w jaki sposób
można najłatwiej dotrzeć do wyobraźni młodego człowieka, jak
przyciągnąć jego uwagę jednocześnie przekazując mu ważne
treści. Każdy pisarz tego typu książek musi spróbować zrozumieć
jak działa wyobraźnia współczesnych dzieci.
Czasem powracają do mnie wspomnienia z
dawnych lat ( na szczęście dość rzadko). Wtedy trzeba było nam
tak niewiele – patyk zamieniał się w szpadę, kartonowe pudełka
w twierdzę, ten zaś, komu rodzice zafundowali np. czapkę czołgisty
stawał się królem osiedla.
Obawiam się, że współczesne dzieci
postrzegają świat zupełnie inaczej. Mają do dyspozycji dużo
bogatsze tworzywo dla wyobraźni, dużo większą wiedzę, dużo
większe możliwości kreacyjne. Myślą szybciej, szybciej oceniają.
Podejrzewam, że świat dla nich jest zbiorem całkowicie innych
elementów niż wydaje się to przedstawicielom mojego pokolenia.
Aby dotrzeć do współczesnych młodych
ludzi trzeba się nauczyć posługiwać ich językiem i sposobem
myślenia. Narzucanie im rozwiązań sprzed dziesięcioleci jest
skazane na klęskę.
Darmowy podręcznik ma wiele wad,
jednak lobbyści związani z wydawnictwami oferującymi płatne
podręczniki ich nie wskażą, bo takie same błędy powielają
lansowane przez nich dzieła.
Pierwszy i najważniejszy – sposób
przekazywania treści ma charakter statyczny. Książka dla
współczesnych dzieci musi być dynamiczna, pełna ruchu, wiercenia
się. Z tej najzwyczajniej wieje nudą i nie chce się otworzyć
następnej strony...
Drugi – narzucanie dzieciom świata
znanego autorom podręcznika – mamy więc sztampowe ptaszki z
nieśmiertelną sójką, której 99 procent ludzi nie widziało na
oczy i wiecznie żywego Reksa.
Trzeci – infantylna dosłowność
szaty plastycznej podręcznika.
To z pewnością nie jest książka na
miarę naszych czasów. Po raz kolejny nie wyszło.
Myślę, ze pisarz może i powinien
kształtować wyobraźnie czytelnika, jednakże punktem wyjścia w
jego pracy powinno być znalezienie wspólnej płaszczyzny pomiędzy
dziełem a czytelnikiem. Jeśli tej płaszczyzny nie ma, to czytelnik
utwór odrzuci.
Autor oczywiście może pisać książki
tylko dla siebie, jego prawo. Zwykle jednak w każdym jest ta
odrobina próżności, żeby zawładnąć umysłami innych. Ostatnio
usłyszałam, że jeden z uczniów gimnazjum, dzięki Miśkowi
napisał pierwszą w życiu rozprawkę i dzieje małego smakosza
pozwoliły mu łatwo obronić tezę postawioną na wstępie pracy...
Naprawdę nie ma autorów odpornych na takie opowieści.
Szkoda, że mam uraz do publikowania
czegokolwiek.
Ale... Jeszcze ktoś kilka razy
poskrobie moją próżność... Czy bylibyśmy interesujący bez
naszych słabości?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz