Niekiedy tęsknię za czasami, kiedy
byłam dzieckiem. Nie jestem oryginalna. Dzieciństwo to fajna pora
życia. Moje kojarzy mi się z gramofonem bambino i bajkami nagranymi
na płytach. Jaś i Małgosia. Tadek Niejadek. Gąska Balbinka. Pan
Maluśkiewicz... To były niezapomniane przeżycia...
Zdarzało mi się jeździć do babci, u
której na próżno było szukać ówczesnej nowoczesnej elektroniki.
Choć to zapewne wyda się wielu osobom dziwaczne, nie było u niej
nawet telewizora. Jak dziecko mogło zasnąć bez Piaskowego Dziadka,
czy Misia z okienka? Problem koszmarnie trudny do rozwiązania.
Moja babcia potrafiła go jednak
rozwiązać. W jej domu książki można było policzyć może nie
palcach jednej ręki, ale z pewnością mieściły się na jednej
niewielkiej półce. Większość, o ile pamięć nie płata mi
figli, to kalendarze rolnicze z ciekawymi poradami, były też
powieści o krzywdzie ludzkiej, które wtedy wyjątkowo chętnie
wydawano. Na szczęście nikt mi ich nie zamierzał czytać "na
dobranoc". Kiedy już leżałam w łóżku babcia sięgała po
niewielką, pięknie oprawioną książkę i zaczynała mi czytać...
Po pewnym czasie znałam już jej treść
na pamięć i poprawiałam, kiedy babcia się myliła. Co czytała mi
zamiast bajki na dobranoc? Poezje Mickiewicza.
Potem miałam z tego powodu kłopoty.
Bo jak zachwycać się w przedszkolu wierszykami o ptaszkach i
motylkach, kiedy umierałam w dymie i huku armat, patrzyłam jak z
szewca leje się pół beczki wódki, tonęłam w ciemnych
otchłaniach Świtezi, we łzach i trwodze czekałam na tatę albo
gnałam gdzieś po stepach Akermanu... Potem było dużo lepiej.
Duuużo "łatwych" piątek za nauczenie się na pamięć,
tego, co już dawno umiałam. Pamiętam zdumienie nauczycielki, że
dziewczyna z taką "swobodą" deklamuje "Radutę
Ordona"...
Jednakże prawdziwe znaczenie
Mickiewicza w moim życiu odkryłam dopiero na studiach, kiedy moja
wiedza o języku zaczynała być bardziej świadoma.
Mickiewicz bowiem po mistrzowsku
operował tym, co określam jako melodię i rytm języka. Potrafił
perfekcyjnie dobierać słowa, żonglować ich brzmieniem i
znaczeniami. Czytałam dzieła poetów piszących wiersze wysmakowane
intelektualnie. Czytałam leciutkie poezje, które chciało się
śpiewać. Niezmiernie rzadko znajdywałam jednak perełki, które
mogłyby konkurować z tym, co Mickiewicz pisał jakby od
niechcenia. Słowa, które wywołuję drżenie od samego ich
wypowiedzenia i jednocześnie zostają w pamięci ze względu na
swoją wagę.
O co chodzi z tą melodią języka?
Mogę zaryzykować twierdzenie, że
mowa jest w jakimś sensie muzyką. Każda nasza wypowiedź, napisany
tekst ma swój rytm. Niekiedy panuje w nim pełna harmonia, kiedy
indziej razi nas kakofonią i chaosem. Na melodię mowy mają
oczywiście wpływ sylaby zawarte w słowach - są słowa atrakcyjne
brzmieniowo, łatwe do atrakcyjnej intonacji i słowa, które
kojarzą się z nieprzyjemnym dźwiękiem tarcia styropianu o szkło.
Melodia w wypowiedzi to jednak nie tylko dobór słów, lecz także
ich uporządkowanie. Niewielka zmiana szyku wyrazów może stworzyć
prawdziwą harmonię, lecz łatwo może stać się dziwactwem.
Jak rozpoznać tekst, w którym panuje
harmonia pomiędzy brzmieniem a interesującą treścią? Nie trzeba
do tego głębokich teoretycznoliterackich analiz. Wystarczy zaufać
swojej podświadomości. Jeśli chcemy sięgnąć po przeczytaną
książkę po raz kolejny, jeśli jakiś dialog możemy czytać bez
końca, to znaczy, ktoś wykonał dobrą robotę.
Szkoda, że Mickiewicze, osoby z
absolutnym słuchem językowym i sprawnym aparatem myślowym, rodzą
się tak rzadko.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz