Misiek i perfumowana
Kiełbassa
Początek
– Łaaa – wyrzucił z
siebie Misiek wpychając twarz w poduszkę.
Odgłosy dochodzące z
pokoju chłopca nie pozostały bez echa. Z korytarza dobiegł odgłos
kroków i po chwili drzwi się otwarły i stanęła w nich mama.
– Co znów nabroiłeś? –
zapytała.
– Łaa – tym razem
dźwięki wydobywające się z gardła Miśka zabrzmiały jak
jęknięcie.
– Przetłumacz mi to "ła"
na bardziej ludzki język – zażądała mama.
– Nie chce mi się z nikim
gadać – wyrzucił z siebie mały smakosz.
– Jak nie chcesz gadać,
to nie masz prawa wyć jak kojot do Księżyca – wzruszyła
ramionami mama.
– Nikt mi nie zabroni wyć,
to zew natury – oznajmił.
– W naturze chłopcy nie
wyją – nie zgodziła się z nim mama. – Chyba że...
– Co chyba że? –
wszedł jej w słowo chłopiec.
– Odkryli, że są
wilkołakami – mama nie mogła powstrzymać śmiechu.
– Tak, żartuj sobie ze
mnie, a ja cierpię – w jego glosie można było wyczuć
pretensję.
– Może byś mi
opowiedział o tym cierpieniu w kuchni – zaproponowała. –
Właśnie ugotowałam fasolkę po bretońsku...
– To mi nie pomoże... –
w jego spojrzeniu pojawiło się coś na kształt niezdecydowania.
– Jest też deser... –
kusiła mama. – Fondue z czekolady z płatkami migdałowymi...
– Nic nie przejdzie mi
przez gardło – rzucił trochę bez przekonania.
– Weź pod uwagę te
ogromne ilości szczęścia, które uwolni w tobie czekolada –
mama nie dawała za wygraną.
– No dobrze, może zjem
parę kęsów, ale gadał nie będę! – Misiek zwlókł się z
łóżka i ruszył w stronę kuchni.
Po chwili siedzieli
naprzeciw siebie przy stole. Chłopiec bez większego entuzjazmu
mieszał łyżką fasolkę w talerzu.
– Wiesz... – powiedział
niespodziewanie. – Życie jest jak ta fasolka po bretońsku. Przez
pięć minut jesteś w smakowym niebie, a potem godzinami trzeba
cierpieć. No i ten wstyd...
– Aż tak źle? –
zapytała mama.
– Gorzej – westchnął
Misiek. – I to nieprawda, że zemsta lepiej smakuje na zimno. Ona
jest...
– Pewnie też jak fasolka
po bretońsku – weszła mu w słowo mama.
– Skąd wiesz? –
zdziwił się Misiek.
Mama skrzywiła się.
– Też jestem tylko
człowiekiem. – powiedziała. – Kiedyś przychodził do biura
taki jeden pan, który był wyjątkowo... Jakby to powiedzieć...
Zajmował nam dużo czasu. W końcu ustaliłyśmy, że schowamy jego
papiery na spód, żeby trochę poczekał. Byłyśmy takie
szczęśliwe, że się zemściłyśmy. Kilka dni później wezwał
nas do siebie kierownik i mówi, że przyszedł list od tego pana. Aż
się nam zimno zrobiło. A szef czyta, że ten pan jest nam
stokrotnie wdzięczny, bo on już ma taki trudny charakter i we
wszystkich urzędach mają go dosyć, a my jesteśmy jak anioły,
które traktują go z dużym zrozumieniem.
– Musiało ci być głupio
– pokiwał głową chłopiec.
– Do dziś się wstydzę –
westchnęła mama. – Załatwiłyśmy jego sprawę błyskawicznie.
Misiek wydął wargi.
– Ja niestety niczego już
nie mogę naprawić... – powiedział.
Pani Aniu - uwielbiam Miśka :)
OdpowiedzUsuń"Życie jest jak ta fasolka po bretońsku. Przez pięć minut jesteś w smakowym niebie, a potem godzinami trzeba cierpieć." :) - Misiek ma extra powiedzonka
Sama zastanawiam się skąd Miśkowi te pomysły przychodzą do głowy. Pewnie naoglądał się Foresta Gumpa ;).
UsuńHaha, ten cytat mnie rozbroił. ;) Świetnie pani Aniu, oby tak dalej! :)
UsuńDziękuje za miłe opinie! To jest bardzo motywujące!
UsuńKolejna super książka:) Misiek jest the best. Kultowa postać.
OdpowiedzUsuńMiśka pisałam "sercem". Jest bohaterem całkowicie wyimaginowanym. Więc tym milsze są memu serca te słowa. Nie wzorowałam się na żadnym znanym mi dziecku. A jako ciekawostkę mogę podać fakt, ze np. moje dziecko jest niejadkiem.
Usuń