poniedziałek, 10 czerwca 2013

Powieść za dolara



Kiedy w księgarni widzę książkę, na której grzbiecie można napisać nie tylko tytuł i nazwisko autora, lecz także sporą notkę biograficzną okraszoną zdjęciem i szczegółowe streszczenie, to od razu wyobrażam sobie, jakie męki przechodził autor, a potem redaktorzy, żeby wystukać te 700 tysięcy znaków i stworzyć z nich jakąś spójną całość.
Zaraz potem pojawia się pytanie, czy jest dziś jakakolwiek historia warta tych setek tysięcy uderzeń w klawiaturę?

Pewnie jest, przede wszystkim dla wydawcy. Gruba książka, to produkt robiący wrażenie poważnego i wartościowego, tym samym klient łatwo wysupła już nawet 49,90 złotych by wejść w jego posiadanie. Marniutką książkę na 200 tysięcy czy mniej znaków trudniej sprzedać za dobrą cenę. Trzeba wtedy mieć w ofercie więcej tytułów, co ponosi koszty funkcjonowania wydawnictwa i promocji..
To jednak co jest dobre dla wydawcy, nie zawsze jest dobre dla czytelnika i... autora. Ten ostatni musi bowiem wywatować tekstem swoją opowieść, więc często staje się ona zbiorem powtórzeń, banałów i ciężkostrawnych dłużyzn. Przy pisaniu „na siłę” zwykle ujawniają się niedoskonałości intelektu twórcy. Czytelnik zaś zaczyna gubić się w niespójnych opisach i irytować niezbyt inspirującymi treściami. Co ciekawe, zapewne, gdyby taką powieść skrócić do 200 tysięcy znaków, byłaby czytana z wypiekami na twarzy.
Trendy w modzie nie są wieczne. Również książki-cegły zostaną w końcu zmarginalizowane. W Ameryce podbijają właśnie rynek minibooki. Oczywiście ten wynalazek zawdzięczamy zjawisku szybkiego wypierania za oceanem książki tradycyjnej przez elektroniczną. Minibook to nic innego jak historyjka za dolara. Genialne marketingowo, doskonały argument w walce z piractwem. Świetny dla pisarza, który zamiast jednej książki raz na rok, czy dwa lata może tworzyć serię kilku czy nawet kilkunastu minipowieści, cały czas ją doskonaląc. Wzrosną również jego dochody – ebook-cegła za kilkanaście dolarów wielu czytelników prowokuje do wpłynięcia na pirackie wody. Na szukanie w sieci spiraconej książki za dolara szkoda czasu. I jeszcze jeden ważny argument. Irytacja z kupienia za dolara czegoś, co nam się nie podoba, jest dużo mniejsza niż wyrzucenie w błoto dolarów kilkunastu.

4 komentarze:

  1. Ciekawy pomysł - może kiedyś i do nas to dojdzie, ale myślę że mole książkowe pozostaną przy tradycyjnej książce :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też mam nadzieję, że książka papierowa przetrwa, choć zapewne trzeba się będzie liczyć z tym, że będzie droższa.

      Usuń
  2. Nie wyobrażam sobie czytania takich minibooków. Wolę postawić na zwykłą książkę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jestem niepoprawna idealistką i pewnie dlatego wierzę, ze minibooki tylko wzmocnią rynek czytelniczy.

      Usuń