Do napisania tego tekstu zainspirował
mnie komentarz, w którym z dużą dozą ironii odniesiono się do
zjawiska wydawania swoich książek przez autorów.
Komentujący wychodził zapewne z
założenia, że brak dostrzeżenia autora przez wydawców oznacza,
że jego dzieła są słabe. Taki punkt myślenia nie jest
odosobniony. Pamiętam wypowiedź sprzed lat pewnego, świętej
pamięci, już pisarza, który w czasie dyskusji o dostępie autorów
do rynku wydawniczego, stwierdził że zdolny autor zawsze się przebije, bo on
nie zna żadnego zdolnego, który się nie przebił.
Ja nie znam żadnego Eskimosa, ale na
tej podstawie nigdy nie twierdziłabym, że Eskimosi nie istnieją.
Znam natomiast sporo ludzi, którzy piszą doskonałe utwory, jednak
nigdy nie udało im się nawiązać współpracy z wydawcami.
Podejrzewam, że panuje przekonanie, że
wydawnictwa to świątynie sztuki, w których doskonale wykształceni
kapłani-redaktorzy z wielkim pietyzmem i szacunkiem podchodzą do
każdego przesłanego im dzieła.
Ten wyidealizowany świat nie ma wiele
wspólnego z rzeczywistością. Przez długie lata wydawnictwa w
naszym kraju były narzędziem w walce ideologicznej. Jeśli do tego
dodamy naszą skłonność do nepotyzmu, wyłania się obraz dość
przerażający. Gdyby ktoś prześledził kariery wielu twórców z
ostatnich 70 lat, to ze zdziwieniem dostrzegłby, że wielu z nich
miało jakiegoś członka rodziny lub zaprzyjaźnioną osobę w
wydawnictwie lub innym decyzyjnym gremium.
Trzeba jednak przyznać, że kilka
dziesięcioleci temu redaktorzy przynajmniej trzymali poziom i na
rynku, oprócz dzieł propagandowych, nie pojawiały się produkcje
żenująco grafomańskie. Obecnie z tym jest dużo gorzej. Poznałam
sporo redaktorów bez żadnego przygotowania do tego zawodu, bez
poczucia misji, bez koniecznej wiedzy i umiejętności i, co
najważniejsze, bez jakiegokolwiek poczucia smaku literackiego. Mało
tego, nawet jeśli zdarzy się trafić na naprawdę dobrego
redaktora, a tacy też są, to choć on doceni autora, to nie zawsze
zdecyduje się wydać jego książkę.
Wydawnictwa nie są już kreatorami
kultury, a przedsiębiorstwami nastawionymi na zysk. Wydawanie
oryginalnego dzieła jest zbyt ryzykowne. Lepiej więc wydawać
naśladownictwa przebojów, czy skandalizujące książki celebrytów.
Świadomy twórca nie może
zaakceptować np. żądania zmiany stylu książki na styl
popularnych autorek książek kobiecych, czy wprowadzenia
populistycznych, modnych wątków.
Niestety, wchodząc na rynek wydawców,
autor musi często decydować, czy zostaje dostarczycielem
sztampowych fabuł, czy zachowa swoją artystyczną niezależność,
co wiąże się z tym, że nie zobaczy swojego nazwiska na okładce
książki. To sprawa smaku, „w którym są włókna duszy i
chrząstki sumienia”.
Na szczęście dla nas czytelników (ja
też jestem bardzo aktywnym czytelnikiem), obecnie wydanie książki
to naprawdę niewielki wydatek, a w przypadku publikacji
elektronicznej praktycznie żaden.
Mam nadzieję, że wkrótce pojawią
się portale specjalizujące się w odkrywaniu nowych autorów i ich
dzieł i blogerzy, którzy moim zdaniem, już wkrótce będą
najważniejszym źródłem wiedzy o książkach, dystansując
recenzentów prasowych i programy telewizyjne, będą czerpać
przyjemność z odkrywania nowych przestrzeni literackich.
Moim zdaniem to wielka przyjemność
mieć świadomość, że to ja odkryłam tego pisarza czy jego
wyjątkowe dzieło i przejść tym samym do historii literatury.
Jest to możliwe tylko dzięki Self
Publishingowi. Warto więc przeglądać książki z tego działu w
księgarniach internetowych.
Bardzo mądry i ciekawy post. Sama niedawno okryłam kilka naprawdę dobrych pisarzy, który tylko dzięki Self Publishingowi mogli wydać swoje książki i wcale to nie oznacza, że ich powieści są marne, wręcz przeciwnie. Ja dałam im najwyższą notę, gdyż napisane są lepiej niż niejedno, papierowe dzieło.
OdpowiedzUsuńA wynik oglądalności Pani bloga mówi, ze czytelnicy juz docenili Pani starania.
OdpowiedzUsuń