piątek, 2 sierpnia 2013

Czy warto być Self Pulisherem?

Do napisania tego tekstu zainspirował mnie komentarz, w którym z dużą dozą ironii odniesiono się do zjawiska wydawania swoich książek przez autorów.
Komentujący wychodził zapewne z założenia, że brak dostrzeżenia autora przez wydawców oznacza, że jego dzieła są słabe. Taki punkt myślenia nie jest odosobniony. Pamiętam wypowiedź sprzed lat pewnego, świętej pamięci, już pisarza, który w czasie dyskusji o dostępie autorów do rynku wydawniczego, stwierdził że zdolny autor zawsze się przebije, bo on nie zna żadnego zdolnego, który się nie przebił.
Ja nie znam żadnego Eskimosa, ale na tej podstawie nigdy nie twierdziłabym, że Eskimosi nie istnieją. Znam natomiast sporo ludzi, którzy piszą doskonałe utwory, jednak nigdy nie udało im się nawiązać współpracy z wydawcami.

Podejrzewam, że panuje przekonanie, że wydawnictwa to świątynie sztuki, w których doskonale wykształceni kapłani-redaktorzy z wielkim pietyzmem i szacunkiem podchodzą do każdego przesłanego im dzieła.
Ten wyidealizowany świat nie ma wiele wspólnego z rzeczywistością. Przez długie lata wydawnictwa w naszym kraju były narzędziem w walce ideologicznej. Jeśli do tego dodamy naszą skłonność do nepotyzmu, wyłania się obraz dość przerażający. Gdyby ktoś prześledził kariery wielu twórców z ostatnich 70 lat, to ze zdziwieniem dostrzegłby, że wielu z nich miało jakiegoś członka rodziny lub zaprzyjaźnioną osobę w wydawnictwie lub innym decyzyjnym gremium.
Trzeba jednak przyznać, że kilka dziesięcioleci temu redaktorzy przynajmniej trzymali poziom i na rynku, oprócz dzieł propagandowych, nie pojawiały się produkcje żenująco grafomańskie. Obecnie z tym jest dużo gorzej. Poznałam sporo redaktorów bez żadnego przygotowania do tego zawodu, bez poczucia misji, bez koniecznej wiedzy i umiejętności i, co najważniejsze, bez jakiegokolwiek poczucia smaku literackiego. Mało tego, nawet jeśli zdarzy się trafić na naprawdę dobrego redaktora, a tacy też są, to choć on doceni autora, to nie zawsze zdecyduje się wydać jego książkę.
Wydawnictwa nie są już kreatorami kultury, a przedsiębiorstwami nastawionymi na zysk. Wydawanie oryginalnego dzieła jest zbyt ryzykowne. Lepiej więc wydawać naśladownictwa przebojów, czy skandalizujące książki celebrytów.
Świadomy twórca nie może zaakceptować np. żądania zmiany stylu książki na styl popularnych autorek książek kobiecych, czy wprowadzenia populistycznych, modnych wątków.
Niestety, wchodząc na rynek wydawców, autor musi często decydować, czy zostaje dostarczycielem sztampowych fabuł, czy zachowa swoją artystyczną niezależność, co wiąże się z tym, że nie zobaczy swojego nazwiska na okładce książki. To sprawa smaku, „w którym są włókna duszy i chrząstki sumienia”.
Na szczęście dla nas czytelników (ja też jestem bardzo aktywnym czytelnikiem), obecnie wydanie książki to naprawdę niewielki wydatek, a w przypadku publikacji elektronicznej praktycznie żaden.
Mam nadzieję, że wkrótce pojawią się portale specjalizujące się w odkrywaniu nowych autorów i ich dzieł i blogerzy, którzy moim zdaniem, już wkrótce będą najważniejszym źródłem wiedzy o książkach, dystansując recenzentów prasowych i programy telewizyjne, będą czerpać przyjemność z odkrywania nowych przestrzeni literackich.
Moim zdaniem to wielka przyjemność mieć świadomość, że to ja odkryłam tego pisarza czy jego wyjątkowe dzieło i przejść tym samym do historii literatury.
Jest to możliwe tylko dzięki Self Publishingowi. Warto więc przeglądać książki z tego działu w księgarniach internetowych.


2 komentarze:

  1. Bardzo mądry i ciekawy post. Sama niedawno okryłam kilka naprawdę dobrych pisarzy, który tylko dzięki Self Publishingowi mogli wydać swoje książki i wcale to nie oznacza, że ich powieści są marne, wręcz przeciwnie. Ja dałam im najwyższą notę, gdyż napisane są lepiej niż niejedno, papierowe dzieło.

    OdpowiedzUsuń
  2. A wynik oglądalności Pani bloga mówi, ze czytelnicy juz docenili Pani starania.

    OdpowiedzUsuń