wtorek, 16 kwietnia 2013

Lektury dzieciństwa cz. 1



Niekiedy tęsknię za czasami, kiedy byłam dzieckiem. Nie jestem oryginalna. Dzieciństwo to fajna pora życia. Moje kojarzy mi się z gramofonem bambino i bajkami nagranymi na płytach. Jaś i Małgosia. Tadek Niejadek. Gąska Balbinka. Pan Maluśkiewicz... To były niezapomniane przeżycia...
Zdarzało mi się jeździć do babci, u której na próżno było szukać ówczesnej nowoczesnej elektroniki. Choć to zapewne wyda się wielu osobom dziwaczne, nie było u niej nawet telewizora. Jak dziecko mogło zasnąć bez Piaskowego Dziadka, czy Misia z okienka? Problem koszmarnie trudny do rozwiązania.

Moja babcia potrafiła go jednak rozwiązać. W jej domu książki można było policzyć może nie palcach jednej ręki, ale z pewnością mieściły się na jednej niewielkiej półce. Większość, o ile pamięć nie płata mi figli, to kalendarze rolnicze z ciekawymi poradami, były też powieści o krzywdzie ludzkiej, które wtedy wyjątkowo chętnie wydawano. Na szczęście nikt mi ich nie zamierzał czytać "na dobranoc". Kiedy już leżałam w łóżku babcia sięgała po niewielką, pięknie oprawioną książkę i zaczynała mi czytać...
Po pewnym czasie znałam już jej treść na pamięć i poprawiałam, kiedy babcia się myliła. Co czytała mi zamiast bajki na dobranoc? Poezje Mickiewicza.
Potem miałam z tego powodu kłopoty. Bo jak zachwycać się w przedszkolu wierszykami o ptaszkach i motylkach, kiedy umierałam w dymie i huku armat, patrzyłam jak z szewca leje się pół beczki wódki, tonęłam w ciemnych otchłaniach Świtezi, we łzach i trwodze czekałam na tatę albo gnałam gdzieś po stepach Akermanu... Potem było dużo lepiej. Duuużo "łatwych" piątek za nauczenie się na pamięć, tego, co już dawno umiałam. Pamiętam zdumienie nauczycielki, że dziewczyna z taką "swobodą" deklamuje "Radutę Ordona"...
Jednakże prawdziwe znaczenie Mickiewicza w moim życiu odkryłam dopiero na studiach, kiedy moja wiedza o języku zaczynała być bardziej świadoma.
Mickiewicz bowiem po mistrzowsku operował tym, co określam jako melodię i rytm języka. Potrafił perfekcyjnie dobierać słowa, żonglować ich brzmieniem i znaczeniami. Czytałam dzieła poetów piszących wiersze wysmakowane intelektualnie. Czytałam leciutkie poezje, które chciało się śpiewać. Niezmiernie rzadko znajdywałam jednak perełki, które mogłyby konkurować z tym, co Mickiewicz pisał jakby od niechcenia. Słowa, które wywołuję drżenie od samego ich wypowiedzenia i jednocześnie zostają w pamięci ze względu na swoją wagę.
O co chodzi z tą melodią języka?
Mogę zaryzykować twierdzenie, że mowa jest w jakimś sensie muzyką. Każda nasza wypowiedź, napisany tekst ma swój rytm. Niekiedy panuje w nim pełna harmonia, kiedy indziej razi nas kakofonią i chaosem. Na melodię mowy mają oczywiście wpływ sylaby zawarte w słowach - są słowa atrakcyjne brzmieniowo, łatwe do atrakcyjnej intonacji i słowa, które kojarzą się z nieprzyjemnym dźwiękiem tarcia styropianu o szkło. Melodia w wypowiedzi to jednak nie tylko dobór słów, lecz także ich uporządkowanie. Niewielka zmiana szyku wyrazów może stworzyć prawdziwą harmonię, lecz łatwo może stać się dziwactwem.
Jak rozpoznać tekst, w którym panuje harmonia pomiędzy brzmieniem a interesującą treścią? Nie trzeba do tego głębokich teoretycznoliterackich analiz. Wystarczy zaufać swojej podświadomości. Jeśli chcemy sięgnąć po przeczytaną książkę po raz kolejny, jeśli jakiś dialog możemy czytać bez końca, to znaczy, ktoś wykonał dobrą robotę.
Szkoda, że Mickiewicze, osoby z absolutnym słuchem językowym i sprawnym aparatem myślowym, rodzą się tak rzadko.


















Brak komentarzy:

Prześlij komentarz