Śledziłam ostatnio dyskusję zainicjowaną przez Małgorzatę Kalicińską dotyczącą kryterium przyznawania nagród literackich. Czy rzeczywiście nagradzane są książki mroczne i trudne a niedoceniane utwory, które mogą dać chwilę radości czytelnikowi?
Jest sporo mitów związanych z oceną
literatury. Pierwszy to twierdzenie, że jak coś się łatwo czyta,
to jest słabe i płytkie.
Jak się ten mit narodził? Proste, od
literatury oczekujemy, że jest mądrzejsza od nas i dzięki niej się
doskonalimy, wchodzimy na wyższy szczebel wtajemniczenia. Jeśli
więc książka zawiera naprawdę odkrywczą treść, a przemknęliśmy
przez nią niczym Shinkansen i zrozumieliśmy każde słowo, zdanie
i myśl, to doszliśmy do wniosku, że to książka na niższym
poziomie niż my sami. Natomiast kiedy akapity puchną od
skomplikowanych wywodów, których zrozumienie wymaga ogromnej
koncentracji lub w ogóle jest niemożliwe, to choćby nie miały w
sobie żadnej myśli, na wszelki wypadek, żeby nie wyjść na
ignorantów, uznamy ten utwór za godny uwagi.
Gdyby tylko czytelnik wiedział,
jakiego wysiłku wymaga pisanie książki w taki sposób, żeby się
ją czytało łatwo, szybko i przyjemnie. Jednym słowem, żeby
książka łączyła atrakcyjną intelektualnie treść i przyjazną
dla czytelnika formę. To najwyższy stopień pisarskiego
wtajemniczenia. Autor, który ten stopień osiągnął musi mieć
wysoki iloraz inteligencji i błyskotliwość, zdolność
analitycznego myślenia, niezwykłe wyczucie słowa, słuch muzyczny,
niezwykłą spostrzegawczość, ogromną kreatywność i odrobinę
plastycznej wyobraźni. O sporej wiedzy ogólnej nie ma co wspominać.
Pisarzy, którzy posiedli wszystkie te
cechy jest niewielu.
Mit drugi – mylenie łatwości
czytania z łatwością pisania. Nie wiem czemu, ale nawet na
studiach polonistycznych prowadzący zajęcia często mówili o
autorach książek przyjaznych dla czytelnika, że mieli „łatwość”
pisania. Jednocześnie „łatwość pisania”, co tu dużo mówić
kojarzy się z grafomanią. Grafoman czyli człowiek, który siada i
pisze, bo lubi, bo czuje taką potrzebę. Nie ma większego znaczenia
natomiast co pisze. Potrafi wyprodukować kilkanaście stron
dziennie, ale nie jest w stanie mieć nad swoją twórczością
intelektualnej kontroli.
Zapewne są genialni pisarze, którzy
łączą łatwość pisania z przekazywaniem ważnych treści. Był
przecież Mozart, który usiadł, poskrobał coś na pięciolinii i
już miał arcydzieło.
Większość jednak nawet genialnych
twórców, z Leonardem da Vinci na czele, swoje dzieła doskonalili
dość mozolnie. Książki łatwe do przeczytania, a przy tym
zawierające jakąś treść powinny niewątpliwie być pod
szczególną ochroną krytyków, bo to okazy niezmiernie rzadkie.
Mit trzeci – wielkie utwory muszą
mieć odpowiednia tematykę. Pamiętam jak pewien filmowiec radził
mi jak napisać scenariusz, który ma szansę się przebić. Trzeba
było znaleźć jakieś niszowe środowisko – dajmy na to Amiszów,
osoby cierpiące na rzadką chorobę, transwestytów itd. Potem
trzeba wymyślić jakiś konflikt. Może być między nimi samymi
albo między nimi a światem i już mamy film z potencjałem na
nagrody. „Egzotyczne” tło daje wrażenie oryginalności i łatwo
przyjmujemy, że takie dzieło ma walory poznawcze. Co z tego, że
reszta to powielanie schematów. Wrażenie jest najważniejsze.
A jak jest w rzeczywistości? Myślę,
że czytelnicy najbardziej kochają takie książki, w których
odnajdują samych siebie. Swoje marzenia i problemy.
Mit czwarty – dobra, atrakcyjna
twórczość zawsze się przebije, trzeba pomagać twórczości
wartościowej, lecz mniej atrakcyjnej dla odbiorcy.
Żyjemy w czasach, kiedy trzy bogate wydawnictwa przy pomocy agresywnej promocji są w stanie zdominować rynek książki zalewając go np. powieściami kupowanymi w pakietach u zagranicznych agentów literackich. Czytelnicy nie mają żadnej szansy, żeby dowiedzieć się, że istnieje rodzimy autor, który ma coś do powiedzenia w atrakcyjnej literacko formie.
Żyjemy w czasach, kiedy trzy bogate wydawnictwa przy pomocy agresywnej promocji są w stanie zdominować rynek książki zalewając go np. powieściami kupowanymi w pakietach u zagranicznych agentów literackich. Czytelnicy nie mają żadnej szansy, żeby dowiedzieć się, że istnieje rodzimy autor, który ma coś do powiedzenia w atrakcyjnej literacko formie.
Coraz mniej redaktorów potrafi ocenić
potencjał dzieła, zaś wielu pozostałych boi się jakiegokolwiek
ryzyka, więc woli wydać setne naśladownictwo jakiegoś przeboju
wydawniczego, o którym czytelnicy zapomną za dwa miesiące, niż
książkę trochę inną, która może jednak być spełnieniem
marzeń wydawcy i autora – dziełem, do którego czytelnik wraca
wielokrotnie, za każdym razem znajdując coś nowego.
Pisarskim sukcesem rządzi dziś
przypadek i kaprys decydenta.
Ten czwarty mit bywa mitem
założycielskim wielu nagród literackich. Tylko jedna nagroda,
chyba najważniejsza wykracza poza wszelkie kryteria i regulaminy. To
zadowolenie czytelnika wypływające z lektury książki. To nadaje
sens temu co robi pisarz. Nagroda przyznawana nawet przez wybitnych
krytyków nie ma takiej magicznej mocy. Pani Małgorzata Kalicińska
już taką nagrodę otrzymała. Laureaci konkursów często tylko o
niej marzą.
Myślę , że konkluzja w ostatnim akapicie wystarczy za mój komentarz. Mądre słowa i przede wszystkim prawdziwe.
OdpowiedzUsuń