www.filmweb.pl |
Ostatni raz w kinie byłam niemal równo
rok temu. Obejrzałam pierwszą cześć Hobbita. Czy nie nastał więc
czas, żeby ruszyć się z domu i prześledzić dalsze losy bohaterów
zmierzających do dawnego królestwa krasnoludów?
Miałam wątpliwości. Niezwykła
podróż nie zaczarowała mnie jak każda z części Władcy
pierścieni. Skorzystałam z okazji, że moje dziecko dostało pod
choinkę DVD z pierwszą częścią i postanowiłam dać jej jeszcze
jedną szansę.
Może przez ten rok bardzo się
zestarzałam i zanika u mnie młodzieńcza bezkompromisowość, film
uznałam za mniejszą katastrofę niż przed 12 miesiącami. Ale
jednak katastrofę.
Dlaczego twórcy tego filmu nawet momentami
nie zbliżyli się do poziomu Władcy pierścieni? Może mieli za
dużo pieniędzy na realizację Hobbita? Może za dużo chcieli dodać
od siebie?
Zaczyna się niemal tak samo jak
Drużyna pierścienia. Narrator opowiada historię dramatycznych
zmagań ze złem. Tym razem symbolizuje je smok. W tle pojawiają się
wysmakowane obrazy, wspaniałe efekty specjalne.
We Władcy pierścieni pierwsze sceny
wywołują dreszcze. Tu raczej dezorientację. Tam widzieliśmy
uduchowione elfy idące na śmierć, ludzi, z których oczu wyzierało
pełne rozpaczy szaleństwo. I stanęliśmy twarzą w twarz z
niepokonanym złem.
W Hobbicie zobaczyliśmy jakieś
śmiesznie wyglądające, miotające bez jakiejkolwiek gracji
postacie, których emocji nie byliśmy w stanie skonsumować. To co
powinno wbić widza w fotel, wzruszyć go, wywołać pragnienie
zemsty, czy choćby tylko zaintrygować – znużyło.
Potem było jeszcze gorzej. W Drużynie
pierścienia twórcom udało się nadać rys indywidualności każdemu
z uczestników wyprawy. Niektórych widz musiał polubić inni
budzili niepokój, Legolas i Aragorn najzwyczajniej w świecie
podobał się kobietom. Podobnie świetnie zdefiniowane są postacie
drugoplanowe.
Co mamy w Hobbicie? Bezkształtną
pulpę krasnoludzką, która nas zupełnie nie obchodzi. A przecież
potencjał na wykreowanie sympatycznych, zindywidualizowanych
postaci był. I jeszcze dobór aktorów. Kto wie, czy gdyby Thorinem
został aktor grający Kiliego, losy Śródziemia potoczyłyby się
inaczej?
Kolejna wada to brak konsekwencji w
stylistyce opowieści. Z jednej strony ma być podniosła, może
nawet patetyczna. W końcu wygnańcy ze zniszczonego królestwa,
wyruszają na wyprawę, z której mają niewielkie szansę wrócić i
robią to w imię idei odzyskania domu i zniszczenia zła. Rzecz
oczywista taki nastój rozbija się wprowadzaniem dających widzowi
oddech scen – jak choćby ww Władcy pierścieni te z Mariadokiem,
Pipinen, czy Gimlim.
W Hobbicie, niestety, podniosły
nastrój rozbijają sceny i postaci groteskowe. Pościg za królikami
przypomina bardziej filmy ze Strusiem pędziwiatrem niż Władcę
pierścieni.
Równie kreskówkowa jest postać króla
goblinów. Dlaczego nie mógł on być postacią na miarę dowódcy
orków z oblężenia stolicy Gondoru?
Irytujące jest pojawienie się
kamiennych olbrzymów walczących ze sobą. Skąd oni się w
konsekwentnie budowanym we Władcy pierścieni świecie wzięli? To
motyw zupełnie niepotrzebny.
Równie dezorientujący jest motyw
trolii. Dlaczego we Władcy pierścieni trolle walczyły w świetle
dnia i nic się im nie działo, a tu trochę słońca i od razu
przemiana w kamień. Sauron je zaczarował? To żałosne
wytłumaczenie.
Żałosne jest również rozwiązanie
dramaturgiczne polegające na tym, że kiedy bohaterowie są w
beznadziejnej sytuacji pojawia się nagle Gadalf i wszystkich ratuje.
Zresztą krasnoludów nie da się zabić. Orkowie, wargowie, gobliny,
nawet skalne olbrzymy nie są w stanie doprowadzić do bohaterskiej
śmierci jednego z pozytywnych bohaterów (nie liczę opowieści o
bitwie pod Morią).
Hobbit nie jest arcydziełem. Pierwsza
cześć nuży, drażni i budzi uczucie niedosytu i rozczarowania.
Może druga część będzie lepsza. Na ratunek przybędzie Orlando
Bloom, Evangeline Lilly i przede wszystkim smok Smaug. Ale o tym
przekonam się za pół roku, kiedy film pojawi się na DVD.
Widziałam pierwszą część i na drugą na pewno się wybiorę :)
OdpowiedzUsuń