Ostatnio bardzo mile zaskoczyła mnie
jedna z moich ulubionych blogerek, która w recenzji "Miśka i
świątecznego obżarstwa" klik zapowiedziała, iż jeszcze raz sięgnie po
Miśka przed świętami. Nie ma większego komplementu dla autora niż
to, że ktoś kilka razy czyta jego utwór. Wyjątkiem jest tylko
wielokrotna lektura tekstu przez dociekliwego i dociekliwego badacza,
który chce w nim znaleźć najdrobniejszy błąd, żeby go później
autorowi wytknąć.
Rozczarowała mnie natomiast inna
ulubiona blogerka, która stwierdziła, że po co czytać książkę
kilka razy, skoro jest ich tyle na rynku i wciąż można odkrywać
nowe historie..
Pamiętam, kiedy pierwszy raz znajomy
wydawca powiedział mi, że chciałby wydawać książki, które
czytelnicy mogą czytać bez końca, wydawało mi się to objawem
szaleństwa i może odrobinę pychy. Potem inni ludzie z branży
wyjaśnili mi, że książki, w których zakochują się czytelnicy
lepiej się sprzedają, bo... po ich przeczytaniu nie oddaje się ich
znajomym ani nie zostawia w punktach wymiany książek. Szepcze się
o nich na ucho przyjaciołom, w których umysłach rodzi się
pragnienie, by też ją poznać. Potem to pragnienie zostaje
zaczepione dzieciom, a następnie może nawet wnukom?
Książki wielokrotnego użytku są
więc dobrym biznesem.
Nie ukrywam, że sama należę do grona
nałogowych, wielokrotnych czytelników i widzów, jeśli tak można
ich nazwać. Istnieją książki, które mogę czytać co dwa
miesiące i filmy, które mogłyby być specjalnie dla mnie emitowane
co miesiąc.
Co sprawia, że wraca się do tych
samych treści? Niektóre z tych utworów są tak napisane, tak
nasycone treścią, że za każdym razem, kiedy się po nie sięga
odkrywa się coś atrakcyjnego. Czasem jest tak, że nagle przy
piątym czytaniu z pełnym zachwytu zaskoczeniem odkrywa się między
wyrazami aluzję, która nagle wydaje się am oczywista, niekiedy
wychwytujemy zakamuflowany cytacik albo jakiś starannie ukrywany
trop, który zmienia całkowicie sens opowieści, a to co z pozoru
jest oczywiste staje się wieloznaczne i intrygujące...
Bywają też utwory, które czyta się
wielokroć, gdyż są źródłem marzeń i kreują niezwykłe obrazy
przed oczyma duszy. Innym razem tak bliskie stają się postacie, że
pragniemy być z nimi bez końca. Szczególnie, kiedy wokół nas nie
ma nikogo, na kogo moglibyśmy liczyć...
Choć tak wiele wydaje się książek
naprawdę niewiele z nich ma w sobie prawdziwą magię...
Co więc takiego czytam i oglądam w
nieskończoność? Oto kilka pozycji z dość długiej listy:
"Dumę i uprzedzenie", za Elizabeth,
która jest moją tajemną siostrą, opowiadania Borgesa, z których
część nie muszę czytać, gdyż znam na pamięć (przynajmniej te
krótsze), gdyż przypomina mi, jak ważna jest w pisaniu
czegokolwiek inteligencja, "Władcę pierścieni", bo daje mi siłę,
"Milczenie owiec", bo przypomina mi, że zło jest błyskotliwe i
atrakcyjne, szczególnie, kiedy jest perfekcyjnie opisane, "Harry Potter i komnata
tajemnic", za marzenia, "Przygody dobrego wojaka Szwejka" za poczucie
humoru, "A komu czasem nie odbija", mojego znakomitego kolegi
Grzebyka, za prawdziwą kanonadę fajerwerków w dialogach i takie
nasycenie treścią i aluzjami, że za każdym razem odkrywam tę
powieść na nowo.
Mogę oglądać w nieskończoność
"Zakochanego Szekspira", za doskonałą grę emocjami, "Masz wiadomość",
za tęsknotę za światem małych księgarenek „Za rogiem”,
prowadzonych przez profesjonalistów i psa Toma Hanksa, "Gwiezdne
wojny cześć IV Nowa Nadzieja", za nadzieję i miecze świetlne,
"Władcę pierścieni", za Orlando Blooma, Liv Tyler i Kate Blanchett,
"Skazanych na Shawshank" za zdanie, że można przepłynąć rzekę
nieczystości i wyjść z niej czystym jak łza, "Iluzjonistę" za
czary, "Desperados" za monolog Steva Busceniego i wybicie zębów macho
gryfem gitary, "Piratów z Karaibów" za całokształ. I, rzecz jasna,
pierwszą część "Shreka", za wiarę, że czasem lepiej jest mieć za
przyjaciela osła niż lorda...
Śmiem twierdzić, że 99 procent, a
może nawet ciut więcej dzieł pojawiających się na rynku książki
czy w świecie filmu to utwory wtórne, chropawe, napisane i
nakręcone z wdziękiem spoconego drwala który przez 10 godzin rąbał
twarde pnie drzew. Ale ten jeden procent.... Może nawet niecały
procent... Promil? Magia. Po to czytamy książki oglądamy filmy,
żeby przez chwilę być w cudownym magicznym świecie. Niestety,
trafić na furtkę do zaczarowanego ogrodu jest niezwykle trudno.
Kiedy to się uda, warto z niej korzystać jak najczęściej.
Wędrówka wzdłuż muru owszem bywa czasami pouczająca, ale jeśli
ten mur ciągnie się zbyt długo... Życie jest zbyt krótkie. Męki
poznawczego niespełnienia trzeba sobie umiejętnie dawkować i
pozwalać sobie na odrobinę przyjemności. W przeciwnym razie można
zacząć zrzędzić, a kto lubi zrzędy?
Ja też mam takie książki i serie, które czytałam kilkakrotnie: Ania z Zielonego Wzgórza i dalsze części, Jeżycjada, seria o Panu Samochodziku Nienackiego. Do niektórych książek wracam po latach.
OdpowiedzUsuńChętnie powracam i zapewne jeszcze nie raz powrócę do książek pani Joanny Chmielewskiej.
OdpowiedzUsuń"Dumę i uprzedzenie" - uwielbiam, a do tego serial BBC z 1990 roku - majstersztyk :), a film "Skazania na Shawshank" zawsze oglądam jak jest w telewizji - wczoraj oglądałam :)
Dziękuję za miłe słowa :) Są książki które można czytać wielokrotnie i za każdym razem będą zachwycać. Pozdrawiam serdecznie Angelika
OdpowiedzUsuń